Aktualności
Konkurs na relację - Sławek Makowski
Powinno być od początku, ale zacznę od końca – wracałem do domu szczęśliwy. Wszystko się udało. Wszystkie obawy okazały się niepotrzebne. Było pięknie. Dowiedziałem się też czegoś nowego. Od kilku lat wiem, że pogoda na trening jest zawsze, czasami bywa dobra. Okazało się że ta sama zasada dotyczy zawodów :)
No to wróćmy do początku. Wyjazd na zwody – liczyłem że 2 godziny wystarczą z Bydgoszczy. Ruszam 10:35 (dokładnie). Fajno – będę około 12:30 . Nie za szybko, żeby się nie spalić emocjami, ale też spokojnie zdążę wszystko załatwić. Szybko zaczęły się jednak nerwy – budowany odcinek S5 okazał się zakorkowany. Postoje , jazda w ślimaczym tempie… Jak będę o 13:00 to zostanie mi zaledwie 15 minut na odebranie pakietu!!! A nie wiem gdzie jest biuro zawodów…
Ufff – Szubin czyli zaczyna się jazda, a nie turlanie. No ale pojawiła się ulewa. Znów lekko ale trzeba zwolnić. Jadę na zawody, a nie ratuję komuś życie więc trochę rozsądku na trasie trzeba zachować.
Dojazd do Lusowa – 12:45 . Ok. Trzeba ruszać dupsko, ale bez paniki. Idę szukać biura i takie dziwne wrażenie – nawet nie wiem skąd to się bierze. Jakoś tak jakby mieszkańcom zawody nie przeszkadzały. Doskonale znam hasła typu „wypie…ć do lasu” , a tu jakoś inaczej. Ta atmosfera przychylności wisi w powietrzu. Kurcze… miłe to.
Pakiet odebrany. Powrót na parking i przygotowanie do startu. Nagle dziewczyna z auta obok mówi, że pływamy bez pianek. BEZ PIANEK?!!!!! No ej… Tak się nie robi!!! Pływanie to zdecydowanie mój najsłabszy punkt. Na 100 startujących wyjdę z wody na miejscu 90-95. Teraz jeszcze pianki nie będzie!!! To już nie martwię się o miejsce, ale martwię się czy dopłynę.
Idę wstawić rower do strefy zmian. Pani sędzina potwierdza informacje o pływaniu „w samych majtach”… No Sławek – masz wyzwanie.
Kolejny dylemat – buty na rower wpiąć czy schować do worka? Jak będzie padać to lepie mieć suche.
Wątpliwości rozwiązuje kolega który też wstawiał rower: „Zobacz, tu jest tylko kawałek do belki. Niewiele zyskasz biegnąc boso”. Miał rację. Moje stanowisko w strefie zmian było tuż przy wyjściu na rower. Najkrótszy odcinek wybiegu z T1 jaki mnie dotychczas spotkał.
Swoją drogą … jak bardzo brakowało tej atmosfery. Cholerna pandemia zabrało te fajne chwile.
Gdy w strefie zmian wstawiamy rowery, układamy swoje rzeczy jesteśmy jak wielka rodzina. Każdy coś podpowie, każdy szuka jakiś informacji. Tu nie ma rywalizacji , tu jest poczucie że razem szykujemy się na wyzwanie.
Wracam do samochodu. Ubieram strój triathlonowy i patrzę ze smutkiem na nową piankę. „No cóż mała – nasz pierwszy raz nie będzie dziś”. Nic nie odpowiedziała - pewnie jej też smutno było.
Idę na start.
Na plaży słyszę konferansjerów. Ależ to fajne chłopaki. Robią dobrą robotę. Atmosfera robi się gorąca. A sędziowie ustawiają nas w czwórkach. Nie pcham się do przodu… Więc ląduję w ostatnie pełnej czwórce. Za mną tylko trzech zawodników. No teraz to już jestem przekonany, że wyjdę z wody ostatni. Patrzę na pierwszą bojkę … uuuu… ale daleko. Szybka refleksja – „Co Sławeczku, nie trenowało się pływania? He He He”. No faktycznie. W sierpniu 2020 1/2 IM w Borównie potem długa przerwa, dwa wyjścia na basen w maju … no i zawody.
Wejście do wody. Faktycznie nie jest zimno. Płynę… i wyprzedzam! Tego się nie spodziewałem! Oczywiście bez szaleństwa. Pływanie wypadło słabo, ale na 100 zawodników bym wyszedł 75. Jak dla mnie to rewelacyjne miejsce. I nie mam najmniejszego pojęcia z czego to wynikło.
O pływaniu więcej nie napiszę, bo traktuje zawsze ten odcinek jako zaliczenie.
T1 – dość sprawnie. Ruszamy na rower.
Rower. Na początek krótki opis trasy – 4 pętle z dwoma nawrotami i jednym istotny przejazdem przez rondo. Pętle to coś, co lubię. Wiele osób nie lubi „się kręcić w koło”, a mi to wręcz pomaga. Po pierwszym kółku już wiem, gdzie i jak wieje wiatr, gdzie są odcinki techniczne, gdzie jest bufet, gdzie pod górkę, a gdzie można cisnąć na max… Gdzie są dziury w asfalcie.
Na rundzie dość ciasno. Ciągle ktoś mnie wyprzedza, ale i ja wyprzedzam innych. Sędziowie krążą i wyłapują tych co jadą na kole. Do mnie też podjechał i zagadało towarzysko: „Żwawiej, żwawiej wyprzedzaj” Drogi panie sędzio - ja robiłem co mogłem, a że było pod górkę i pod wiatr to może i wyprzedzanie nie było mega dynamiczne. Zapewniam jednak, że skuteczne – wyprzedzany kolega pozostał w tyle :)
Tak miło było na pierwszej rundzie. Potem pojawił się deszcz – to było na drugiej rundzie.
Strategia żywieniowa zakładała jeden żel zjedzony na rundzie nr 2. Do tego były 2 bidony – w jednym Izo w drugim elektrolity. W obu przypadkach to rozpuszczone pastylki. Ponieważ zrobiło się deszczowo to już wiedziałem, że picia wystarczy. Jeden żel musiał wystarczyć, bo więcej nie było.
Runda nr 3. No i się zaczęło. Ulewa, woda stojąca na jezdni, chyba nawet lekki grad.
Zastawiałem się czy organizatorzy nie przerwa zawodów. Poważnie – tak myślałem. Nie dało się jechać na 100%. Sprawdziłem wyniki kilku zawodników - wszędzie pojawia się runda z obniżoną prędkością. No ale w końcu ulewny deszcz to nie trzęsienie ziemi :)
Czwarta runda już lepiej. Dało się jechać całkiem żwawo.
Założenia miałem, aby złamać 80 minut. Udało się. Niewiele, ale jednak udało. Jak dołożyć 8 nawrotów z wyhamowaniem prawie do zera + „śliskie rondo” to rower wypadł całkiem dobrze (jak na moje możliwości).
Wpadam na T2. Boso… Będzie szybka zmiana… Ha ha ha. I znów człowiek się coś nauczył.
Rower zaliczyłem bez skarpet, wiem jednak, że na biegu muszę je ubrać. To tylko kilka sekund. Leżą przygotowane (zrolowane) w butach w worku. Będzie suchy zestaw. Cwaniak ze mnie. Profesjonalista… taaaaa.
Po ulewie stopy były mokre, bo woda z butów na rowerze się wylewała. Mam ręcznik w skrzynce w strefie zmian. Wystarczy szybko wytrzeć stopy i skarpety „same się nałożą”. Tylko ręcznik nie był w worku. Był tak mokry, że dosłownie można było wyżymać wodę.
Tak sobie myślę że minutę dłużej w T2 spędziłem z tego powodu. O kilku „Q…ach” powiedzianych pod nosem nie wspomnę :) Cenna nauka.
No to biegniemy. Tu chyba była największa niewiadoma – po kontuzji rozcięgna nadal nie jest idealnie, a dodatkowo trening biegowy z tego samego powodu był bardzo w kratkę w tym roku. Trasa niby prosta, ale asfalt lekko faluje. Tak na 100% płasko to raczej niewiele pozostaje. Wchodzę jednak w fajny rytm. Raczej wyprzedzam niż jestem wyprzedzany. Po cichu liczyłem na zejście tempem poniżej 4:30. No nie udaje się, ale wychodzi 4:37. Tragedii nie ma. Co cieszy to to, że runda druga była nieco szybsza. Czyli siły dobrze rozłożone. Ostatnie metry – szybki finisz.
No i jest meta, medal. No jest pięknie. Czas 2:37:49. Rewelacji nie ma, ale w kategorii „solidny przeciętniak” się mieszczę.
Meta to zawsze eksplozja pozytywnych uczuć. Bardo brakowało tych chwil w czasie pandemii. Cudowne – nareszcie są zawody w miarę normalnych warunkach.
Wielkie ukłony dla organizatorów za to, że nie poddali się i zrobili imprezę. Wielkie brawa dla wolontariuszy – naprawdę bardzo Was podziwiałem, jak staliście w czasie deszczu z uśmiechem na twarzy.
Wracam do samochodu. Włączam telefon, a tu chłopaki z Cortez Triathlon Team gratulują mi pudła. Ooooo… Miła niespodzianka - 2 miejsce w M50. Sprawdzam, jak przebiegła moja rywalizacja z pierwszym w M50. Facet miał najlepszy czas pływania w open!!! Co za koleś! Rower i bieg to dość wyrównana rywalizacja miedzy nami, ale pływanie to nokaut. Niemniej miło było stanąć na pudle. To tak cudownie łachocze próżność :)
Triathlon Lwa to ostatni (i jedyny) sprawdzian przed Diablakiem. Okazało się, że to świetny wybór. Tak naprawdę pływanie bez pianki pozwoliło mi uwierzyć, że pływam. Może i wolno, ale pływam. Nawet udział w pełnym IM nie dał mi takiego poczucia pewności siebie (nie mylić z zarozumialstwem), jak właśnie Triathlon Lwa. W sumie jestem wdzięczny, że ogłoszono „brak pianek”.
Pogoda na rowerze - znów znakomity test, sprawdzian. Na trening rowerowy nie wychodzę gdy pada. A kto mi da gwarancję, że na Diablaku padać nie będzie? I znów Triathlon Lwa pozwolił mi nabrać pewności siebie – potrafię jednak jechać w deszczu. Może i wolniej ale jadę.
Mam bardzo dobre wspomnienia z tej imprezy i chętnie wrócę w 2022 do Lusowa! Czy poprawię swoje miejsce w M50 – nie wiem, ale na pewno zawalczę o poprawę swojego czasu.
fot. Tomasz Szwajkowski